Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stał ani centyma. Obawa, którą zawsze żywił wobec grożącego mu osamotnienia i katastrofa, której nadejścia się spodziewał, potrzeba zatem zdobycia sobie opiekunki, zrobiły go nadzwyczajnie czułym.
— Postąpisz dzielnie w całem znaczeniu tego słowa i nie będziesz bynajmniej żałowała.
Martyna przecież, która właśnie podawała baraninę, aż się zatrzymała ze wzruszenia; to samo wrażenie niespodziewane wywarła owa propozycya i na innych współbiesiadników. Felicyta, pierwsza, zdobyła się na pochwalenie zamiaru Maksyma, czuła bowiem, iż to wszystko, ów cały odjazd pomagałby jej planom. Patrzyła na Klotyldę, wciąż jeszcze milczącą i niejako osłupiałą, podczas gdy doktór Pascal, blady, bardzo blady, czekał, co będzie.
— Ach! mój braciszku, mój braciszku — wybełkotała wreszcie Klotylda, nie umiejąc się zdobyć na nic wyraźnego.
Wówczas zaczęła pośredniczyć babka.
— Czyż to już wszystko, co mogłabyś odpowiedzieć? Ależ propozycye Maksyma są arcywyborne! Jeżeli obawia się teraz zabrać ze sobą Karolka, to w każdym razie ty możesz do niego pojechać; później zaś, sprowadzisz tam i malca... Patrzcie, patrzcie, ależ to wszystko wybornie się układa. Maksym ufa twojemu sercu dobremu... Pascalu, czyż nieprawda, że Klotylda żadną miarą nie może odmówić?
Doktór wreszcie, dzięki wysiłkowi olbrzymiemu, zapanował nad sobą. Czuć jednak było w jego głosie dreszcz zimny, który nim wstrząsał. Mówił bardzo wolno.