Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biedne, stare zwierzę przecież zwolna oślepło; to też w dowód uznania jego służb długoletnich, w dowód łaski, na jaką całkowicie zasłużył, już go teraz niemal całkowicie zostawiono w spokoju. Tego wieczora, spał sobie spokojnie, z oczyma otwartemi, z nogami dotkniętemi reumatyzmem. To też doktór i Klotylda, poszedłszy zobaczyć go w stajni, pocałowali tylko serdecznie z prawej i lewej strony tuż koło nozdrzy, każąc mu położyć się na pęczku świeżej słomy, przyniesionym przez służącę. Następnie postanowili pójść pieszo na owe lekarskie oględziny.
Klotylda nie zdejmując bynajmniej owej sukni z białego muślinu w czerwone punkciki, włożyła na swe włosy wspaniałe duży kapelusz słomkowy, przystrojony wstążką liliowego koloru. Czarująco wyglądała w tym stroju prostym, z swemi wielkiemi oczyma, twarzą mleczno-różową, ocienioną szerokiemi skrzydłami kapelusza.
Gdy więc tak szli oboje, ona uwieszona u ramienia Pascala, szczupła, wybujała i tak młoda, on zaś, promieniejący z radości, z twarzą świeżą, na którą odblask żywy rzucała broda biała, tak jeszcze silny, oraz żwawy, że mógł śmiało przeskakiwać strumyki i rowy, — uśmiechano się do nich przy spotkaniu, oglądano za nimi, patrzono z upodobaniem na tę parę, która była ładną i dobrą.
Tego dnia, gdy skręcali z drogi des Fenouilleres, by wejść do Plassans, cała gromada kumoszek zatrzymała się, by o nich pomówić. Patrząc na doktora, można było go porównać do jednego z tych dawnych królów, jakich nam przedstawiają obrazy, do jednego z tych kró-