Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Peletier, przed restauracyą Café Riche; zszedł nawet a ponieważ macocha wahała się jeszcze, rzekł:
— Zresztą, jeśli się obawiasz, abym cię nie skompromitował, powiedz... Siądę na kozioł i odwiozę cię przykładnie mężowi.
Uśmiechnęła się, wysiadła z dorożki, z minką ptaka, który się boi zamaczać nóżek. Prześliczna była w tem zakłopotaniu. Ten chodnik, który czuła pod stopami, piekł jej nogi, przejmował skórę rozkosznym dreszczem trwogi i zadowolonego kaprysu zarazem. Odkąd dorożka toczyła się bulwarem, ona bezprzestannie miała szaloną ochotę wyskoczyć z niej. Przechodziła teraz drobnym kroczkiem, śpiesznie, jakgdyby sprawiała jej większą jeszcze przyjemność ta obawa, że ktoś ją zobaczyć tu może. Eskapada jej stanowczo wkraczała teraz w dziedzinę awanturki. Z pewnością nie żałowała bynajmniej, że odrzuciła grubiańskie zaprosiny pana de Saffré, ale powróciłaby straszliwie nadąsana, gdyby Maksymowi nie przyszło na myśl dać jej zakosztować zakazanego owocu. Ten wszedł prędko po schodach, jakgdyby był tu u siebie. Wbiegła za nim nieco zdyszana. Lekkie opary świeżych ryb morskich i zwierzyny unosiły się w powietrzu a dywan, przytwierdzony do stopni schodów mosiężnemi drutami, miał wyziew kurzu, który przejmował ją jeszcze większem wzruszeniem.