Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Starzec zamierzał widocznie coś odpowiedzieć. Potem wstał, wyprostował wysoką swą postać i począł przechadzać się zwolna, nie patrząc już wcale na córkę. Ta pobladła aż ze wzruszenia. Za każdym razem, kiedy dodawała sobie w duchu odwagi i namyślała się nad jakiemś przejściem, mającem ją doprowadzić do proźby o pieniądze, doznawała ściśnienia serca.
— Nie widać cię już nigdy u nas, ojcze — szepnęła.
— Och! — odpowiedziała ciotka, nie dając bratu czasu do otworzenia ust — twój ojciec nie wychodzi prawie z domu, chyba tylko od czasu do czasu do ogrodu zoologicznego. A i wtedy trzeba, abym go pierwej złajała! Utrzymuje, że teraz błądzi w Paryżu, że miasto to dziś już nie jest dla niego... Ale wiesz, daremnieby go łajać!
— Mój mąż byłby tak szczęśliwym, gdybyś od czasu do czasu chociaż, ojcze, zechciał bywać na naszych czwartkach! — ciągnęła dalej młoda kobieta.
Pan Béraud du Châtel zrobił kilka kroków w milczeniu. Potem odparł spokojnym głosem:
— Podziękuj twemu mężowi. To czynny człowiek, jak się zdaje, i życzę mu, ze względu na ciebie, aby uczciwie prowadził swe interesa. Ale nie mamy z sobą nic wspólnego a ja nie czuję się swo bodnym w tym waszym pięknym domu w parku Monceau.