Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale Saccard przerwał mu, mówiąc.
— Et! nie jest on znów taki straszny. Widzę, że można się będzie z nim ułożyć... Przyszedłem tu w sprawie daleko bardziej niepokojącej... Miałeś racyę nie dowierzając mojej żonie, mój drogi. Wyobraź sobie, że sprzedaje swój udział posiadłości panu Haffner. Powiada, że jej potrzeba koniecznie pieniędzy. To niezawodnie jej przyjaciółka Zuzanna nakłoniła ją do tego.
Larsonneau przestał nagle rozpaczać; słuchał, cokolwiek pobladły, poprawiając kołnierzyk, który przekręcił mu się był podczas sceny gniewu.
— Ta cesya — ciągnął dalej Saccard — jest zagładą naszych nadziei. Jeśli pan Haffner zostanie twoim wspólnikiem, nietylko zyski nasze zmaleją, ale prócz tego jeszcze lękam się okropnie, żebyśmy się nie znaleźli w bardzo nieprzyjemniej pozycyi wobec tego bojaźliwego człowieka, który zechce zbyt szczelnie może przepatrywać i sprawdzać nasze rachunki.
Ajent ekspropriacyjny począł przechadzać się wzburzonym krokiem po pokoju tak, że aż lakierki jego skrzypiały po dywanie.
— Widzisz — pomrukiwał — w jakich to sytuacyach człowiek się stawia, chcąc oddać ludziom przysługę!... Ale, mój drogi, na twojem miejscu, absolutniebym przeszkodził mojej żonie popełnić takie głupstwo. Raczej już chybabym ją obił.
— Ach! mój kochany!... — odrzekł finansista z przebiegłym uśmiechem. — Ja nie większy mam wpływ na