Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Śmiałość tego żartu zadziwiła na chwilę pana Hupel de la Noue, ale uspokoiwszy się, coraz więcej zaczął się słówkiem tem zachwycać w miarę, jak je pogłębiał:
— Ach! ach! znakomite, znakomite! — szepnął z miną szczerego uwielbienia.
Spuścił róg zasłony, przyłączył się do grupy poważnych panów, zamierzając nacieszyć się swem dziełem. Nie był to już ten sam człowiek, co biegał pomięszany w poszukiwaniu opaski z liścia „nimfy Echo“. Promieniał cały, sapał, ocierał sobie czoło. I teraz jeszcze miał biały kontur małej rączki na rękawie fraka; a w dodatku jeszcze prawa rękawiczka poplamiona była różem na wielkim palcu; niezawodnie zamaczał koniec palca w słoiku z różem której z tych dam. Uśmiechał się, wachlował, bąkał:
— Zachwycająca jest, porywająca, zdumiewająca prawdziwie!
— Kto taki? — spytał Saccard.
— Margrabina. Wyobraź sobie, co mi w tej chwili powiedziała...
I opowiedział jej dowcip. Uznano go za znakomity. Panowie powtarzali go sobie. Nawet pełen godności zawsze pan Haffner, który się zbliżył do tej grupy, nie mógł się powstrzymać od przyklaśnięcia.
W tej chwili fortepian, ukryty tak, że mało kto go widział, począł grać walca. Wówczas głęboka cisza zaległa cały salon. Walec miał jakieś za-