Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaniepokojony temi słowy deputowany, który był wierną kreaturą ministra, zbladł i trwożnie rozglądał się w około.
— Przestań, mój drogi, nie dasz mi przyjść do słowa... Rougon jest uczciwym człowiekiem i dopóki on stoi u steru, żadne niebezpieczeństwo nam nie grozi... Daj temu pokój, oskarżasz go niesłusznie... mówię to z przekonania.
Saccard zawrzał gniewem i zacisnąwszy zęby, stłumionym głosem zawołał:
— Niechże i tak będzie! kochaj go sobie, ale powiadam, że razem nawarzycie piwa. Krótko mówią, czy on mnie będzie popierał w Paryżu? Tak czy nie?
— W Paryżu — nigdy!
Słowa więcej nie mówiąc, Saccard wstał u miejsca i zawołał kelnera aby zapłacić należność. Huret, znając jego popędliwość, gryzł spokojnie duże kawały chleba i nie zatrzymywał go z obawy jakiego skandalu.
Nagle ruch jakiś powstał w sali. Na progu stanął Gunderman, król bankierów, władca Giełdy i świata finansów. Był to sześdziesięcioletni mężczyzna, którego łysa głowa, szeroki nos i okrągłe wypukłe oczy wyrażały upór i wielkie znużenie. Nie bywał nigdy na giełdzie, nie przyznawał się nawet, aby kiedykolwiek posyłał tam swego pełnomocnika; nie widywano go też nigdy w restauracyi na śniadaniu lub na obiedzie. Od czasu do czasu tylko ukazywał się tak jak dzisiaj