Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I teraz oto hrabina de Beanvilliers, oraz jej córka znajdowały się w sali, położonej między infirmeryami. Hrabina przyprowadzała tu niekiedy Alicyę, chcąc jej dać możność czynienia miłosierdzia. Tego dnia Alicya pomagała jednej z sióstr w przygotowywaniu bułeczek z konfiturami dla dwóch powracających do zdrowia dziewczynek, którym pozwolono zakosztować tego przysmaku.
— A! oto nowy nasz przybysz! — odezwała się hrabina, zobaczywszy Wiktora, któremu kazano poczekać tutaj, dopóki kąpiel nie będzie przyrządzona.
Zazwyczaj zachowywała się ona bardzo obojętnie względem pani Karoliny, witała ją zaledwie lekkiem skinieniem głowy, lękając się może zawiązania sąsiedzkich stosunków. Ale ten chłopiec przez nią wprowadzony, poczciwe i sardeczne zainteresowanie się nim, wzruszyło ją zapewne i przełamało lody. Zaczęła się więc między obu paniami rozmowa prowadzona półgłosem.
— Gdyby pani wiedziała, z jakiego piekła go wyrwałam! — mówiła pani Karolina.
— Polecam go pobłażliwości i sercu pani, tak jak będę się starała polecić go wszystkim opiekunom i opiekunkom naszego zakładu.
— Czy on ma rodziców? Czy pani zna go bliżej?
— Matka jego już nie żyje, nie ma więc nikogo... oprócz mnie.