Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na plac giełdy, pragnąc być świadkiem zgromadzenia się tłumów. Tego dnia upał był nieznośny; promienie słońca padały prostopadle na kamienne stopnie; z przedsionka buchał żar jak z rozpalonego pieca; niezajęte jeszcze krzesła trzeszczały w tej gorącej atmosferze, podczas gdy spekulanci stali skupieni w wąskich smugach cienia, jaki rzucały kolumny. Rzuciwszy okiem w ogród, Saccard dojrzał Buscha i Méchainową, którzy stali pod drzewem a spostrzegłszy go, żywo z sobą rozmawiać zaczęli; zdawało mu się nawet, że mieli ochotę zbliżyć się do niego i po chwili namysłu zmienili zamiar. Czyżby ci brudni gałganiarze, czyhający nieustannie na walory walające się w rynsztoku, wiedzieli już cokolwiek?... Na samą tę myśl, dreszcz przeszedł go od stóp do głów. Nagle usłyszał, że ktoś go woła: obejrzawszy się, poznał siedzących na ławce Maugendre’a i kapitana Chave. Obaj kłócili się zapamiętale, gdyż Maugendre drwił ciągle z mizernej gry szwagra i z tych dwudziestu franków dziennego zysku, przypominających mu — jak dowodził — rezultat gry w pikietę, gdzieś w kawiarni na zapadłej prowincyi. Możeby dziś chociąż zdecydował się na poważną operacyę? wszak zniżka jest tak pewna i jasna jak słońce?... I przyzywał Saccarda na świadka, zapytując, czy nie ma słuszności, twierdząc, że kursy spadną jeszcze niżej? On sam poczynił znaczne zaangażowania na zniżkę i tak jest pewnym wygranej, że gotów