Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gnę zadość uczynić życzeniom pani Rougon, więc jej obiecałem zrobić co można, by nakłonić księdza Faujas do bywania w jej domu. Pewny wszakże byłem, że odmówi!
— No i cóż?... odmówił?...
— Nie... ku wielkiemu mojemu zdziwieniu, przyjął zaproszenie i będzie tam bywał.
Mouret roztworzył już usta, by coś powiedzieć, lecz powstrzymał się w czas i zamknął je co prędzej. Zaś ksiądz Bourette stał przed nim z twarzą rozjaśnioną i mrugał radośnie, mocno z siebie zadowolony.
— Muszę też wyznać — rzekł z miną człowieka przekonanego o swych dyplomatycznych zdolnościach — iż poprowadziłem tę sprawę gładko, umiejętnie. Przynajmniej przez godzinę tłumaczyłem naszemu poczciwcowi, kim jest pani Rougon i jakie stanowisko zajmuje ona w Plassans. Potrząsał tylko głową a na moje naleganie, by się zdecydował u niej bywać, odpowiadał, że mu dobrze w domu i że chce trzymać się na uboczu... Nie wiedziałem już co pocznę z tym upartym człowiekiem i czem zdołam go przekonać, gdy w tem przypomniałem sobie słowa tej rozumnej i drogiej nam wszystkim pani Rougon. Zaleciła mi kilkakrotnie, bym położył wyraźny nacisk na to, że salon jej jest gruntem neutralnym. Nie rozumiem, jaką to może mieć doniosłość w tej mianowicie okoliczności, lecz ponieważ pani Rougon życzy sobie, by jej salon zwano grun-