Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niż rodzone twoje dzieci... Więc cóż chcesz, trzeba dzieci porozpędzać, byś miała więcej miejsca... bo coraz zaczyna być ciaśniej pod naszym dachem... Wypierają nas sprowadzane przez ciebie przybłędy... Tylko czekać — a cały dom opanują, wyrzucając nas drzwi.
Zwrócił głowę w stronę okien drugiego piętra i, zniżywszy głos, mówił dalej:
— Przestań szlochać, bo ludzie na ciebie patrzą. Czy nie widzisz tych oczów utkwionych w nas z po za czerwonej firanki?... To siostra tego księdza. Szpieguje nas bezustannie. Całemi dniami czyha na nas po za swoją czerwoną szmatą... Może być, iż ksiądz Faujas jest człowiekiem uczciwym, lecz co do państwa Trouche, to nie mam najmniejszej wątpliwości. Są to zgłodniałe wilki, gotowe rzucić się na przydybaną ofiarę i rozdrzeć na sztuki. Jestem przekonany, że gdyby nie bali się swojego brata i mamy, to spuszczaliby się nocą do naszego ogrodu, by w nim kraść, ileby wlazło... Tak, spuszczaliby się oknem, tylko ksiądz im przeszkadza... A teraz, moja kochana, obetrzej oczy, bo wciąż na nas patrzą i zapewne muszą się cieszyć, przypuszczając, że masz jakie zmartwienie... że się z sobą kłócimy. Prawda, że są oni powodem wyjazdu naszego dziecka, że chcąc pomieścić ich wszystkich, rozpędzasz z domu rodzone dzieci... lecz mniejsza z tem... nie trzeba, aby wiedzieli, iż nas to martwi... nie trzeba im pokazywać