Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śliwszy się, że powinien coś odpowiedzieć wpatrzonej w niego pani Paloque, rzekł złamanym głosem:
— Tak, zapewne... muszę teraz wrócić do dawnego mego konfesyonału... Pani tam trafi... w kaplicy świętych Aniołów... ostatniej na lewo... Szkoda, iż ta kaplica jest zimna i wilgotna... Proszę o tem pamiętać... niechajże się pani stosownie ubierze... bo zaziębić się tam łatwo...
Głos mu drżał a oczy zaszły łzami. Polubił bowiem wygodny, obszerny konfesyonał w kaplicy św. Michała, gdzie jasno i ciepło było od słonecznych promieni przez całe południe, to jest właśnie w porze dnia, w której słuchał spowiedzi. Do tej chwili radował się z nominacyi księdza Faujas i bez goryczy myślał o zdaniu mu kluczy katedralnych, lecz teraz, gdy sobie uprzytomnił smutną dla siebie konieczność przeniesienia się z wygodnego konfesyonału do ciasnej klitki w chłodnej i ciemnej kaplicy świętych Aniołów, posmutniał i drobny ten fakt przywiódł go do rozpaczy. Zdawało mu się, iż nie czuje gruntu pod nogami i że utracił wszelką nadzieję polepszenia karyery.
Pani Paloque, siadłszy w gronie dam, rzekła z udanym niepokojem i dość głośno, by ją wszyscy słyszeć mogli:
— Ksiądz Bourette posmutniał nam czegoś... przed chwilą taki był wesoły!...
Usłyszawszy te słowa, uśmiechnął, się z wysiłkiem, twierdząc, że bynajmniej nie jest smutny,