Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pytał Wilhelm. — Przecież tylko sufit was przedziela... Jaka tam może być swoboda, gdy się wie, że tuż po nad głową odprawiają mszę, chrzczą, żenią i kropią ciała nieboszczyków!
— Pod tym względem masz nieco słuszności. — rzekł Alfons z miną zakłopotaną. — Któregoś popołudniu grałem w bilard z Sewerynem, otóż słyszeliśmy żałobny śpiew na górze... modlono się nad czyjąś trumną... A po chwili przypomnieliśmy sobie, że to musi być pogrzeb córki rzeźnika z ulicy de la Banne... Nawet ten nic dobrego Seweryn zaczął mnie straszyć, że sufit może się zawalić i trumna zjedzie nam wprost na stół bilardowy.
— Winszuję wesołej zabawy! — zawołał Wilhelm. — Przyznam się, że rad jestem, iż nie należę do tak szalenie rozkosznego stowarzyszenia jak wasz pokutniczy klub pod starym kościołem! A toż wołałbym pić grog w zakrystyi, niż w tej walącej się norze!
W rzeczywistości wszakże, Wilhelm żałował, że nie należy do Klubu, z którego drwił przy każdem spotkania z synami pana Maffre. Ale ojciec ostrzegł go, by nie podawał się na członka w obawie, że zostanie odrzucony. Rozdrażniony tem, Wilhelm posłał podanie, nikomu o tem nie mówiąc. To wystąpienie Wilhelma wywołało wielkie wzburzenie w łonie zarządu. W komisyi rozstrzygającej o przyjmowaniu nowych członków, zasiadali pomiędzy innymi synowie pana Maffre, zaś Lucyan Delangre był prezydentem a Seweryn