Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miętniej ku coraz silniejszej ekstazie, upieszczona temi marzeniami jak materyalnem miłosnem zetknięciem.
— Bądź dobrym dla mnie! — szeptała księdzu Faujas. — Bądź dobrym, ja tak bardzo potrzebuję twojej dobroci!
A gdy litując się nad jej prośbą, okazywał się względem niej nieco łagodniejszym, byłaby całowała ślady jego stóp w rozrzewnionej podzięce. Ksiądz Faujas w chwilach owej dobroci przemawiał do niej po ojcowsku, tłómacząc jej, że ma zbyt żywą imaginacyę. Mówił jej, że Bóg nie chciał, nie żądał tak gwałtownych wybuchów miłości od swych wiernych. Ona wtedy, płonąc, spuszczała oczy, piękniała i młodniała, przyrzekając, że będzie się hamowała, kiedy tego jest konieczna potrzeba. Lecz w chwilowej skrusze, padała na posadzkę kościoła i żarliwość jej modłów nie znała wtedy granic. Leżąc krzyżem, czołgała się ku świętym obrazom, śląc ku nim niedomówione słowa namiętnych uniesień, wreszcie milkła zupełnie i podniecając ogień swej miłości coraz zuchwałej, przyzywała pocałunku boskiego, w którymby zgorzeć mogła nazawsze. Czuła jego płomień, lecz dotrzeć doń nie mogła, omdlewając w wielkiem utęsknieniu swojem.
W życiu domowem Marta stała się opryskliwą. Dotychczas zadawalniała się lenistwem, obojętnością, radując się, gdy mąż pozostawiał ją w spokoju, lecz teraz Mouret rzadko kiedy wycho-