Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie byłabym nigdy nikogo puściła... mogłeś więc robić, co tylko chciałeś, ja stałam na straży...
Zrozumiawszy, czego nie dopowiadała, chwycił ją za ręce i ściskając je aż do bólu zawołał:
— Matko, jak mogłaś mnie posądzać o coś podobnego!...
— Ja ciebię o nie nie posądzałam — odrzekła spokojnie. Jesteś panem swej woli i możesz robić, co ci się podoba a wszystko co zrobisz, jest doskonałem, wszak wiesz, że cię ubóstwiam, moje najdroższe dziecko! I dla miłości twojej, dla dogodzenia tobie, stać się mogę złodziejką, zbrodniarką...
Lecz on już jej nie słuchał. Puścił ręce matki i głęboko się zamyślił. Twarz jego przybrała wyraz niezwykle surowy i poważny. Wreszcie spojrzawszy na matkę zimnemi jak głaz oczyma — rzekł z dumą człowieka, który oddawna zwalczył wszelkie pokusy ciała:
— Myliłaś się, moja matko... Nigdy nie czyń podobnych przypuszczeń względem twego syna. Tylko nieskazitelni ciałem posiadają moc ducha...