Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na drugiem piętrze domu panowała najzupełniejsza cisza. Mouret wychodził do sieni, wstępował na schody, nadsłuchiwał, lecz wszystko napróżno. Postanowił więc iść na strych. Przesuwając się wzdłuż mieszkania na drugiem piętrze, zdawało mu się, iż usłyszał lekkie stąpanie nóg. Ten ktoś musiał być w pantoflach. Mouret doznał wielkiego wzruszenia. Szelest jednak natychmiast ucichł. Nie mogąc się doczekać najlżejszej oznaki życia, Mouret zszedł z drugiego piętra i poszedł do ogrodu. Przypuszczał, że z altany, obrosłej winem będzie mógł padpatrywać swoich lokatorów, altana bowiem znajdowała się w głębi ogrodu, wprost domu. Gdy podniósł oczy na wysokość drugiego piętra, spotkał go zawód. Pani Faujas, nie mając firanek, zasłoniła szyby prześcieradłem.
Mouret wrócił do domu na śniadanie i nie ukrywał swego złego humoru.
— Czyżby oni pomarli tam nagórze?... — rzekł krając chleb dzieciom. Czyś ich także nie słyszała, ani nie widziała?
— Nie — odrzekła Marta. Lecz prawdę mówiąc, nie zważałam, więc nic nie wiem.
Wtem Róża zawołała na głos z głębi kuchni:
— Już sporo czasu jak wyszli i jeżeli prędko chodzą, to już muszą być daleko!
Mouret przywołał natychmiast kucharkę i począł stawiać jej pytania, na które odpowiedziała:
— Tak proszę pana, oboje wyszli na miasto,