Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przerażające spojrzenie! I rzuca się on ludzi jak dziki zwierz... chwyta za gardło milczkiem... taki waryat jest najniebezpieczniejszy... Ach, jakże straszne rzeczy jestem zmuszona widzieć w tym domu! Lecz nie chcę o tem mówić...
Rozciekawione kumoszki poczynały wtedy nalegać i prosić, by wyjawiła im, chociażby część widzianych okropności a Olimpia, po długich wzdraganiach mówiła tonem tajemniczego zwierzenia:
— Nie, nie... proszę wierzyć, że nie po winnam tego mówić... Wreszcie są to nie moje sprawy... A pani Mouret, ta święta kobieta, która z pokorą chrześciańską znosi swoje pożycie męczeńskie z takim mężem, nie chce, by mówiono o tem w mieście... Chciałaby wszystko zataić... trzeba jej wolę uszanować... Lecz jak ten niegodziwiec śmie rzucać się z brzytwą na taką jak ona bogobojną kobietę!...
Olimpia, niezmiennie opowiadając zawsze o scenie nocnej napaści na Martę z brzytwą, która leżała przygotowana na komodzie, wrażenie wywierała olbrzymie, kumoszki zaciskały pięści i sposobiły się napaść na pana Moureta i zdusić go rękoma... Jeżeli ktoś się odważył wątpić w okrucieństwo tego człowieka, znanego z łagodności, przyskakiwały mu do oczu, wymagając, by wytłomaczył w takim razie krzyki, odbywające się każdej nocy w sypialni państwa Mouret. Owe tajemnicze sceny nocne przyczyniły się do mnożenia coraz to