Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dla własnej przyjemności, szczegółów zaś o tem co robił, nie oopwiadał nikomu. Wracając na obiad, rozmawiał chętnie, śmiał się, jadł i wcześnie chodził spać, z miną człowieka zadowolnionego z życia, które toczyło się cicho, bez wstrząśnień i niespodzianek, zamącających poprzedni spokój domowy. Życie w tych warunkach przedstawiało coś martwego, zakrzepłego. Marta całemi dniami siadywała na tarasie przed stolikiem od roboty, Dezyderya bawiła się tuż obok matki. Chłopcy wracali dopiero wieczorem, wnosząc z sobą nieco świeżego powietrza i młodzieńczej werwy. Róża, chodziła po domu z twarzą wiecznie niezadowoloną, gderając na wszystkich i na wszystko. Ogród zaś, taras i stołowy pokój tchnęły pogodą i spokojnem uśpieniem.
Co jakiś czas Mouret mówił do żony:
— Widzisz, moja droga, żeś się myliła, sądząc, iż spokój nasz domowy zostanie zakłócony przez wprowadzenie pod nasz dach obcych przybyszów. Wynająłem drugie piętro a w życiu naszem nie zaszła najmniejsza zmiana. Możnaby nawet powiedzieć, że nam jest lepiej, bo dom stał się przez to mniejszy, szczęśliwszy.
Chodząc po ogrodzie, Mouret spoglądał ku oknom drugiego piętra, lecz po przez gęste firanki zawieszonych przez panią Faujas zaraz nazajutrz po przybyciu, nic nie można było dostrzedz. Nigdy żadna z tych firanek nie drgnęła z miejsca, opadały wzdłuż szyb sztywno, chłodno, z zakrystyjną, świątobliwą skromnością. Po za niemi