Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/607

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pami, a ulice były dla niej pustkowiem. Rzuciła kapelusz i okrycie na stół w jadalnym pokoju i jednym tchem wbiegła na górę, do pokoju księdza Faujas. Siedział przed małym stolikiem i dumał, pióro leżało obok papierów, na których pisał, musiało samo wypaść mu z ręki. Gdy ujrzał Martę bladą, z oczami połyskującemi gorączkową energią, szarpnął się gniewnie i rzekł surowo:
— Czego pani sobie życzy?... Dla czego pani tutaj przychodzi?... Proszę zejść na dół... przyjdę niedługo, a mogę iść nawet zaraz, jeżeli to coś ważnego.
Mówił, nie odstępując od drzwi, chcąc niewpuszczać jej w głąb pokoju, lecz usunęła go na bok i przeszła mimo niego, nie rzekłszy słowa. Uniesiony gniewem, chciał rzucić się i bić tę kobietę, lecz zdołał się opanować. Zostawił drzwi otwarte na schody i znów zapytał:
— Czego pani sobie życzy?... Jestem bardzo zajęty, nie mam czasu...
Zawróciła się, zamknęła drzwi i, zbliżywszy się ku niemu, rzekła:
— Musimy z sobą pomówić.
Usiadła i zaczęła się rozglądać po tym pokoju, w którym nigdy nie była. Spojrzała na ubogą komodę, na wązkie żelazne łóżko, a zimny dreszcz przebiegł jej ciało, gdy zatrzymała oczy na wielkim krzyżu z rozpiętym Chrystusem; czarne ramiona tego krzyża wywierały na nią przerażające wraże-