Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chę ociężałą, leniwą i łakomą. Powoli przyzwyczaiła się także do mówienia Janowi po imieniu, uważała go za starszego od siebie przyjaciela, który bawił się z nią, drażnił ją często, kłamiąc rozmyślnie, opowiadając nieprawdopodobne historye dla tego jedynie, by zabawić się widokiem jej gniewu i oburzenia.
Jednej niedzieli w skwarne, czerwcowe popołudnie, Liza pełła w ogrodzie, położywszy pod śliwą małego Julka, który usnął. Słońce piekło ją w plecy; przykucnąwszy na ziemi, wyrywała chwasty, pot lał jej się z czoła, gdy nagle usłyszała głos jakiś, odzywający się z za płotu:
— Cóż to? nawet w niedzielę nie macie odpoczynku?
Poznała znajomy głos, podniosła do góry twarz oblaną potem i uśmiechniętą jak zwykle.
— Ha! trudna rada! niema odpoczynku ani w niedzielę, ani w powszedni dzień! robota sama się nie zrobi!
Był to Jan. Przeszkoczył przez płot i przeszedłszy podwórze — przyszedł do ogrodu.
— Dajcie sobie pokój z tem... zrobię za was to co trzeba.
Ale Liza nie chciała dać się wyręczyć, dowodząc, że skończy niedługo; zresztą jeżeli nie będzie pełła, weźmie się do innej roboty: czy godzi się tak bezczynnie czas marnować? Napróżno zrywała się równo ze świtem szyła wie-