Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przywiązane obok siebie, zaczęły stawać dęba, gryźć się, rżąc gniewnie i uderzając kopytami o bruk. Ludzie przestraszyli się, kobiety zaczęły uciekać, ale klątwy woźniców i uderzenia z bieży, które grzmiały jak piorun, przywróciły wkrótce spokój. Na pustą przestrzeń, z której ludzie uciekli, zleciały się w mgnieniu oka gołębie i biegnąc prędko, dziobały ziarna owsa, rozrzucone wśród gnoju.
— Słuchajcie, matko, ile chcecie za krowę? — zapytał Kozioł, podchodząc do wieśniaczki.
Kobieta, która zrozumiała doskonale wybieg, odpowiedziała spokojnie:
— Czterdzieści pistolów.
Kozioł udał, że nie bierze jej słów na seryo i obrócił się do gospodarza, który wciąż milczący stał na uboczu.
— Powiedzcie, stary, widać wasza baba zwaryowała, kiedy żąda tyle pieniędzy za bydlę?
Żarty te nie przeszkadzały mu jednak przyjrzeć się uważnie krowie, poznał, że zwierzę będzie dawało dużo mleka, podobały mu się cienkie jej rogi, duże oczy, wydatny brzuch jak poorany grubemi żyłami, ogon cienki i wysoko osadzony. Schylił się, żeby się przekonać, czy wymiona są długie i elastyczne i czy brodawki łatwo przepuszczają mleko. Potem, oparłszy jedną rękę na grzbiecie bydlęcia i machinalnie macając kości kręgosłupa, znów targować się zazął: