Przejdź do zawartości

Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Irydion.

Powiedz siostrze mojej, że przybywam do niej.

(Zabija go.)

Zemsto! ty mi krople tylko sączysz, kiedy ja cię o morze krwi prosiłem — teraz wrę całą mocą życia! dusze ginących braci przelewają się we mnie! Stałem się Tytanem! a umrzeć mi trzeba — nie — ja nie chcę umierać.

(Schyla się i wydziera miecz Tuberona.)

Ach! czego mnie ścigasz, niewidomy duchu? Chrystus — Chrystus — i cóż mi po tem imieniu? Oddal się, nie męcz mnie, Kornelio! Patrz — idź za księżycem temi śladami srebra — za chwilę ciemności ogarną tę ziemię!

(Alboin wchodzi.)

Wróg­‑li czy przyjaciel Irydiona Greka?

Alboin.

Niegdyś jego towarzysz.

Irydion.

Czyś zbladł od strachu czy od miesięcznych promieni?

Alboin.

Scypiona ciało na brzegach Gemonii[1]!

Irydion.

Ojcowie jego bywali na szczytach Kapitolu!

Alboin.

I Cheruscy co do jednego poddali się Cezarowi.

Irydion.

Ach! skróciły się ostatnie chwile. — Chodź — wrócim do pałacu. — Rzymian wpuścim na dziedziniec — tam żarzy się jeszcze stos Elsinoi. — Zginiemy w płomieniach ty i ja, i oni i dom ojca mego. — Naprzód!

  1. Studnia, w którą rzucano trupy złoczyńców.