Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na furmance, którą przyjechałam, układa się posłanie ze słomy. Na szukanie drugiej furmanki nie ma czasu. Jedziemy razem z pacjentem do Suchej. Z nami jedzie kochająca żona chorego. Zdążyła go już pocieszyć, że to nie zapalenie. Objaśniła go, że to wścieklizna. Teraz milczy.
Przyjechaliśmy do mego mieszkania. Zostawiłam w domu krawca z żoną. Poszłam na pocztę. Zatelefonowałam na pogotowie w Krakowie. Otrzymałam tam cenne informacje. Pogotowie nie wozi chorób zakaźnych. Inne przewozi, owszem. Ze Suchej do Krakowa za 100 złotych. Poradzono mi dzwonić do Miejskich Zakładów Sanitarnych. Auta Miejskich Zakładów przewożą zakaźne przypadki, owszem. Ale nie wyjeżdżają poza Kraków. Zatelefonowałam do Starostwa w Makowie — udzieliło ni i grzecznie dobrej rady: Niech go transportuje gmina. Niech go transportuje rodzina. Ale gmina jest w Kukowie o 12 km od Suchej, a rodzina...
U mnie w mieszkaniu popłoch. Pacjenci uciekają i krzyczą. Krawiec już opowiedział wszystkim, co mu jest. Kochająca żona zabrała wóz. „Kiedyś go pani leczyła, to sobie go pani odwoź — powiedziała“. To rzekłszy odjechała do Kukowa.
Za 20 minut odchodzi pociąg. Wychodzę na ulicę. Zatrzymuję najbliższego policjanta. Proszę go o odwiezienie pacjenta. Pojechałabym sama, gdyby mi czas pozwolił. Dałam pieniądze na bilet. Poszli.
Ledwo się trzymał chłop na nogach. Może zajdzie na stację z pomocą policjanta.
Odetchnęłam. Nie wiedziałam tylko, że policjant nie pojechał. I że też się boi wścieklizny, choć nosi bagnet i karabin. Że odprowadził go tylko na stację. Że chory pojechał sam. Że w Krakowe na ulicy dostał ataku. A ataki wścieklizny są jak stan szałowy wariata.
Dziś wszystko wiem. Wiem, że w Suchej nie ma nawet noszy do transportu chorych, chociaż gościńcem mkną setki aut, a w górze warczy czasami aeroplan. Że prędzej można się dostać do stratosfery niż ze wsi w nagłym wypadku do szpitala. Wiem wszystko, co potrzeba.
Zostawię teraz każdą wściekliznę w domu. Niech pozabija rodzinę. Niech zakazi kogo chce śliną. Niech idzie do tych wszystkich urzędów, które umieją dobrze radzić. Nie zabiorę go tylko do mego mieszkania. Jak każdy doświadczony lekarz.


Nie zaglądaj ubezpieczonym w zęby.

Gdy się ktoś trzyma za część ciała zwaną twarzą i wzrokiem błędnym spogląda, wiadomo co jest. Ząb go boli.
Więc żal mi się zrobiło nieboraka, jak powiada ktoś w „Panu Tadeuszu“ i wołam go przed kolejką. Ząb nadaje się do leczenia, więc chłop dostaje kartkę do dentysty.
Ale nie rusza się ze stołka. „Ja chcę, żeby mi pani tego zęba wyrwała. Ja płacę chorą kasę, mnie się należy“. I nie ma na to rady. Nie pomaga