Przejdź do zawartości

Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sama i stara Marja prześcigają się w psuciu mnie pieszczotami. Zaledwie usadowię się wygodnie w miękkim fotelu, babcia zwraca się do starej służącej, kiwając filuternie głową: „Aj, Marjo! Zdaje się, dziś nie przygotowałyśmy nic dla naszej panienki.” A tamta na to z równie przebiegłym uśmiechem: „Doprawdy nie wiem. Ale mogę sprawdzić”.
I oto jakby ku powszechnemu zdziwieniu pojawia się za chwilę z pomarańczami, ciastami domowego wyrobu, kawałkiem puddingu, talerzykiem konfitur i t. p, Zawsze jest jakiś poczęstunek dla mnie i zawsze smakuje mi on jak dziecku, ponieważ obie stare kobiety są tak szczęśliwe, podając mi przysmaki, i ponieważ obie wiedzą, że trzeba postępować ze mną jak z biednem, ciężko zasmuconem dzieckiem.

Październik.

Gdybyż można było wyjechać! Daleko... daleko! Pozostawić to wszystko, co tu jest tak bardzo mi znane! Przeraża mnie myśl o długiej zimie, którą mam spędzać w okolicznościach, przypominających mi w każdej chwili wszystko, co umarło, co pogrzebane jest, co musi być zapomniane — a co pali mnie jeszcze jak świeża rana.
Ale dokąd wyjechać i jak wyjechać?