Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starzec. Oni tu zapewne już nie przyjdą, bo wystrzelali wszystką zwierzynę, ale tam w puszczy osiądą, albo dalej powędrują.
Orla. Niech się rozewrze tak szeroka paszcza ziemi, jaka ich objąć może i wszystkich pochłonie. A zwłaszcza niech zgniłego Ukora dotkną wargami wszystkie choroby i każda mu wrzód na ciele zostawi.
Starzec. Więc tu sama zostaniesz z dwojgiem tych niemowląt? Kobieto, przecież ty umrzesz z głodu, jeśli ci dzikie zwierzęta trzy dni żyć pozwolą.
Orla. Mam rękę nie słabszą, oko nie mniej celne, cięciwę na łuku nie wolniej naciągniętą, niż wielu z naszych wojowników, nazywanych walecznymi. Zresztą wolę umrzeć w szponach tygrysa, niż żyć w plugawych objęciach Ukora lub jego towarzyszów. Arjos mnie porwał z innego plemienia, on ojcem tych bliźniąt, przysięgam, że tylko on, bo innych odstręczałam od siebie udaną chorobą. On mi jest miły, jego kocham, z nim jednym żyć pragnę.
Starzec. Na to gromada się nie zgodzi, bo kobiety posiada wspólnie.
Orla. Miałam nadzieję, że ich przebłagam, ale wódz mi zagroził, że jeżeli dłużej opierać mu się będę, rzuci mnie wszystkim na pastwę, jak kawał mięsa między psy głodne. Ach, wilczyca jest szczęśliwsza od kobiety, bo może wybrać sobie samca.
Starzec. Nie wyślą za tobą pogoni?
Orla. Może już tropią ślady moje z wywieszonymi