Przejdź do zawartości

Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i włócznie, jakie wyrobili. Czy wyrównamy im liczbą? — pytacie. A jeżeli nie — to co? Czy mamy wtedy rzucić się w rzekę i z ciał naszych utworzyć na niej most, po którym by Moronowie wygodnie przeszli dla zrabowania osady? Czy może zechcemy okupić ich miłosierdzie przyjęciem dobrowolnej u nich służby? Kto do niej gotów — niech oświadczy. Nikt? Więc po co wam rachowanie głów własnych i nieprzyjacielskich? Gniew daje siłę, ale nigdy złodziej tak się nie gniewa, jak okradziony. Co nam zbraknie w ilości, to wynagrodzimy rozpaczą i zemstą.
W tej chwili rozległo się po za ścianami kilkakrotnie powtórzone wołanie: Tylonie, Tylonie!
Tylon. Kto mnie wzywa?
Szybko wybiegł na zewnątrz i wkrótce powrócił całkiem przemieniony. Oczy płonęły mu złowrogim ogniem, a usta wykrzywił dziki uśmiech.
Arjos przysłał naszego strażnika z nad brzegu, ażebym przybył dla podzielenia się z nim wielką rybą, którą złapał w samym środku rzeki i której połowa, według zwyczaju, do nas należy. Idę i przyniosę wam tu całego rybaka.
Wyleciał.
Głosy. — Co on zrobi?
— Moronowie go opadną i zabiją.
— To musi być jakiś podstęp.
— Trzeba pchnąć za nim naszych ludzi.