Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wszyscy się skłonili w pokornej postaci.
Skinął i wedle stołu zasiadł tron monarszy.
Poklękli obok mistrza komturowie starszy,
I zakonny kapelan z cicha a pomału
Począł mówić modlitwę wedle rytuału.
Prosząc Ducha świętego, który serca świadom,
By udzielił natchnienia krzyżackim obradom.
Gorzkie urągowisko! bo świętego Ducha,
Boskich natchnień od dawna Krzyżactwo nie słucha,
A Duch Pański nie gości w mordach i pożodze,
Nie udziela porady na bezbożnych drodze.
Od czasu jak go mistrzem obrała gromada,
Teodor z Altenburga już siódmy rok włada,
Więcej duchem marsowym niźli Bożym płonie
I chwałę bojowniczą pomnożył w zakonie.
Ale szczęściem wojennem próżno się zasłania,
Kto karty historyczne swego panowania
Przed obliczem obecnych i potomnych ludzi
Obryzga krwią niewinną lub zdradą zabrudzi.
Potężny wielki mistrzu, hrabio Teodorze!
Twój wawrzyn bohaterski nie wiele pomoże:
Kto rozlał krew niemowląt, co pod Gnieznem płynie,
Kto w Kaliszu odzierał Chrystusa świątynie,
Kto w klęsce chrześcijaństwa swoją wielkość kładnie,
Kto zmowę z Szamotulskim zaprowadził zdradnie,
Kto ośmielił Sarmatę — o zbrodni nieznana! —
Zaprzedać kraj rodzinny i swojego pana, —
Próżno w laury wojenne przyozdabia głowę!
Przeklęctwo nań spółczesne, przeklęctwo dziejowe!
A z tej klątwy ni Cezar, ni książęta Rzeszy,
I choćby chciał rozgrzeszyć — Papież nie rozgrzeszy.

IV.

Ukończono modlitwę — poczęta obrada.
Wielki mistrz na swym tronie książęcym zasiada;
Siedli panowie radni na dębowej ławie,
A szlachetne rycerstwo stanęło ciekawie.