Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/590

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pleban już wiedział, jacy goście lecą,
I kazał kościół oświetlić wspaniale.
Skarga wszedł, klęknął, pomodlił się nieco,
A potem zasiadł w konfesjonale.
Młody Szeliga zabrzęknął wesoło
Strojem żelaznym, z którym tak mu pięknie,
Przyłbiczny wizyr uchylił na czoło
I przed kratkami pokuty uldęknie,
I drobne grzechy młodzieńczego ducha
Spowiednikowi wyszeptał do ucha.

XX.

Grzechów niewiele w młodocianej duszy,
A Spowiedź święta trwa nie jedną chwilę;
Bo tyle przestróg, bo rad było tyle,
Nim w drogę życia szczęśliwie wyruszy!
Starzec i kapłan, dobrze dróg tych świadom,
W młodym wędrowcu dobre chęci budzi,
Aby się pilno przypatrywał śladom
Chrobrych, i mądrych, i cnotliwych ludzi.
A znając Skargę, możem ręczyć śmiele,
Że w tej spowiedzi była treść obfita:
O wierze ojców, o Pańskim kościele,
Król był na placu i Rzeczpospolita.
Czy pięknie mówił? tego nikt nie zgadnie,
Bo rzecz spowiedzi — tajemnica Boża...
Spłakany młodzian płoni się, to bladnie,
Gdy od pokuty odchodził podnóża.

XXI.

Kościelny dzwonnik cztery świeczki pali,
Skarga wziął ornat — i wyszła Msza święta;
A Szeligowie, jak gdyby chłopięta,
Starzec i młodzian w komże się ubrali,
W Ofierze Pańskiej świadomi posługi,
Jeden do Mszału, a do dzwonka drugi.
Stary Szeliga, wnet po Agnus Dei,