Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/506

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

 
Tych skrzydła rozciągnione
W Cypru lubego stronę
Uniosły ją daleko.
A jeniec został u mnie;
Ja tryumfuję dumnie,
Lecz nie wiem, co z nim pocznę:
On ranił moją duszę,
A więc się pomścić muszę
Za krzywdy tak widoczne;
A pomścić się surowo
Dałem szlacheckie słowo.
On kwili, klnie się, płacze,
Wszystko to nadaremnie:
Nie miękczą serca we mnie
Zaklęcia i rozpacze.
Wokoło mojej szyje
Pieszczotnie rączki wije,
I patrzy w oczy słodko,
Ustka krasne, jak wiśnie,
Do moich liców ciśnie...
Ach! taką on pieszczotką
Nie tylko gniewy ludzi,
Lecz gniewy burz ostudzi,
Wichry uciszy rącze;
Całunkiem i oczyma
Piorun lecący wstrzyma,
Jowisza w siatkę wplącze!
A ja, co głupio marzę,
Że więźnia mego skarżę,
Zawiodłem się; gdyż oto,
Całując, niewidomie
Wdmuchnął mi w serce płomię
I został mym despotą.