Przejdź do zawartości

Strona:Radosne i smutne.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



I.




Niech mnie dobry, polski Pan Bóg broni, iżbym miał opisywać to wszystko, na co patrzyły zdumione oczy moje w tych czasach, kiedy się zdawało, że „bogi i ludzie szaleją“. Tylko zawodowy, rutynowany warjat zdołałby to wszystko minione pojąć i ująć w oszalałą całość. Człowiek, który nałogowo wiąże przyczynę ze skutkiem, został zmiażdżony i wytrącony z kolei prawowitego myślenia, pobladł, osłabnął, potem z pogardliwym grymasem człowieka, którego już nic na świecie zdziwić nie potrafi, ze śmiertelnym spokojem filozofa, który poznał tysiąc czterdzieści trzy rodzaje śmierci, patrzył w niebo, które każdej chwili również mogło oszaleć i mogło urządzić wybuch księżyca, strzelanie gwiazdami, lub z Wielkiego Wozu zbudować opancerzony automobil. Wielu już uczciwych ludzi osiwiało,