Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednocześnie spostrzegłem drugą latarnię, rzucaną wśród fal i ginącą w nich niekiedy. Ze względu na to, że pogoda była coraz burzliwsza, a yacht mógł się rozbić na płytkich wodach, postanowiono widocznie wylądować bez zwłoki.
Wkrótce potem przeszło tuż koło mnie czterech marynarzy, niosąc ciężką skrzynię. Piąty świecił im, idąc z przodu. Niańka wpuściła ich do pawilonu. Wrócili na brzeg, a po chwili dźwigali znów drugą skrzynię, większą ale widocznie lżejszą, niż poprzednia. Gdy szli poraz trzeci, jeden z majtków niósł skórzany tłumoczek, drudzy zaś — kobiecy kuferek i pudło. Ciekawość moja była w najwyższym stopniu podniecona. Jeżeli gościem Northmour’a była kobieta, oznaczało to, że odstąpił od swych zgryźliwych poglądów na życie i zmienił przyzwyczajenia. Napełniło mnie to zdziwieniem. Kiedyśmy razem mieszkali w pawilonie, przebywało tam dwóch najzawziętszych wrogów kobiet. A teraz on sam wprowadzał pod swój dach osobnika tej znienawidzonej płci. Przypomniałem sobie teraz, niektóre szczegóły urządzenia mieszkania, gdy je oglądałem. Tak, była tam elegancja, dążenie do estetyki. Jak mogłem tego nie zauważyć odrazu!
Podczas gdy tak rozmyślałem, nadszedł z wybrzeża nowy majtek, którego dotąd nie widziałem. Świecił on latarnią dwom osobom, które postępowały za nim. Widocznie byli to goście Northmour’a. Wytężając słuch i wzrok, przypatrywałem się im, gdy przechodzili. Jedną z nich był mężczyzna niezwykle wysoki. Miał na sobie czapeczkę podróżną, nasuniętą na oczy i płaszcz z kapturem w kraty, który zakrywał mu twarz. Szedł z trudem, ciężko stąpając. Tuż obok, opierając się o niego, czy też go podpierając, szła młoda, wysoka i wiotka kobieta.