Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Port wśród skał, o które rozbiło się niejedno czółno, wracające z połowu. Kilkadziesiąt domów kamiennych, ustawionych wzdłuż wybrzeża i dwóch ulic, z których jedna prowadzi do portu, druga — pod prostym kątem odbiega od niego. Na rogu tych ulic stoi ciemna i niemiła oberża, główny hotel miejscowy.
Byłem ubrany teraz odpowiednio do mego stanowiska społecznego, by móc złożyć wizytę pastorowi, który mieszkał w małym domku obok cmentarza. Poznał mnie chociaż widziałem go po raz ostatni przed dziewięciu laty. Kiedy powiedziałem mu, że odbywam wycieczkę turystyczną i straciłem zupełnie nić zdarzeń, zaopatrzył mnie w gazety za ostatni miesiąc. Z paczką bibuły poszedłem do oberży, zamówiłem sobie śniadanie i zacząłem studjować „bankructwo Huddlestone,a“.
Była to afera okropna w całem tego słowa znaczeniu. Tysiące osób straciło swe mienie; jeden z poszkodowanych zastrzelił się po zawieszeniu wypłat. Mimo to zaczynałem sympatyzować raczej z p. Huddlestone, niż z jego ofiarami. Tak wielką już wtedy była we mnie siła miłości ku mojej żonie. Na głowę jego nałożono cenę. Ponieważ był to fakt niezwykły i opinja publiczna była niesłychanie wzburzona, wyznaczono za ujęcie bankruta cenę bardzo wysoką, — funt. szterling. 750. Pisano, że ma przy sobie duże sumy pieniędzy. Jednego dnia donoszono, że go widziano w Hiszpanji; nazajutrz głoszono z całą pewnością, że ukrywa się między Liverpool’em i Manchesterem, albo na brzegach Walji. Wkrótce znów depesza donosiła, że wysiadał na brzegu Iucatanu czy Kuby. Ale ani o Włochach, ani też o żadnej tajemnicy nie było mowy.
W ostatnim numerze gazety była jednak wia-