Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego ostrożności. Obiecuję pani, że drogo mi zapłaci za dzisiejsze sprawki.
— Proszę lepiej wejść do domu, umyć się i oczyścić, — mówiła służąca, — moja pani przyjmie pana dobrze, proszę się nie obawiać. Podniosę kapelusz pana. Boże wielkiego miłosierdzia, — krzyknęła, — rozsypał pan djamenty po całej dlicy!
Było tak w samej rzeczy: Połowa klejnotów, które mu zostały po podziale z mr. Racburn, wysypała mu się z kieszeni przy pchnięciu i błyszczała na ziemi. Podziękował losom, że służąca miała tak bystry wzrok. Mogłoby się stać jeszcze gorzej, — pomyślał, — i odzyskanie tych kilku klejnotów wydało mu się równie ważnem, jak strata wszystkich innych. Ale niestety! kiedy schylił się, by podnieść swe skarby, włóczęga natarł na niego, przewrócił jego i służącą, zgarnął dwie pełne garście djamentów i uciekł ze zdumiewającą szybkością.
Harry, zerwawszy się z krzykiem popędził za łotrem, ale ten miał zbyt dobre nogi i musiał znać miejscowość, bo po zbiegu nie zostało nawet śladu.
Całkiem zgnębiony, Harry wrócił na miejsce klęski, gdzie wciąż czekała na niego służąca i oddała mu kapelusz i resztę djamentów. Harry serdecznie jej podziękował i, nie mając powodów do oszczędzania, wsiadł w pierwszą napotkaną dorożkę i pojechał na Eaton Place.
W domu zastał zamęt, jakby w rodzinie zdarzyła się katastrowa. Służba tłoczyła się w hall’u i nie mogła, lub też nie starała się pohamować wesołości na widok poturbowanej figury sekretarza. Przeszedł koło niej z godnością i udał wprost do buduaru. Kiedy otworzył drzwi, oczom jego ukazał się widok dziwny i groźny. Ujrzał jenerała, jego żonę i, co najdziwniejsze, Charlie Pendragona,