Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gadnąć, albo też nie ma prawa powiedzieć, to biorę mój kapelusz i wracam do banku, jak przyszedłem.
— Nie wiem, — odparł adwokat, — ale sprawa ta dla mnie jest zrozumiała. Ręka ojca pana i niczyja inna jest w tem wszystkiem.
— Mój ojciec, — zawołał Francis z pogardą, — ten zacny człowiek! Znam każdą jego myśl i każdy grosz, który do niego należy.
— Pan źle rozumie moje słowa, — rzekł adwokat, — nie mam na myśli mr. Scrymgeour’a senjora, bo on nie jest pana ojcem. Kiedy przybył z żoną do Edyburga, pan miał rok zaledwie i dopiero od trzech miesięcy był pan pod ich opieką. Tajemnica była dobrze zachowana, ale fakt pozostaje faktem. Ojciec pana jest nieznany, i sądzę, że od niego pochodzą propozycje, które czynię panu.
Trudno opisać zdumienie Francis’a Scrymgeour wobec tej niespodzianej informacji. Był zmieszany i wykolejony i dał wyraz tym uczuciom.
— Proszę pana, po tylu nowinach tak zatrważających musi mi pan dać kilka godzin do namysłu. Dziś wieczór dowie się pan, jakie powziąłem postanowienie.
Prawnik pochwalił tę ostrożność. Francis pod jakimś pretekstem zwolnił się z banku i poszedł na daleką przechadzkę za miasto, rozważając wszechstronnie tę sprawę. Przyjemne poczucie własnego znaczenia czyniło go rozważnym, ale decyzja jego była zgóry do przewidzenia. Cała niższa strona jego natury ciągnęła go niepowstrzymanie do pięciuset funtów rocznie i do dziwnych warunków, z któremi dochód ten był związany. Odkrył w swem sercu nieprzezwyciężoną odrazę do nazwiska Scrymgeour, które nigdy przedtem nie wydawało mu się brzydkie. Zaczął gardzić ciasnym i nieromantycz-