Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— dodał surowo, — przypominam panu, że jeszcze nie usiadłem.
Mr. Rolles zerwał się, przepraszając. Książę usiadł w fotelu za stołem, oddał swój kapelusz p. Vandeleur, laskę zaś p. Rollesowi i, pozostawiając ich zajętych posługą, zabrał głos:
— Jak powiadam, przyszedłem tu w pewnej sprawie. Ale gdybym przyszedł nawet dla przyjemności, nie mógłbym spotkać bardziej przykrego przyjęcia i znaleźć się w gorszem towarzystwie. Pan, — zwrócił się do pana Rolles’a, — potraktował niegrzecznie człowieka wyższego stanowiskiem od siebie. Pan, Vandeleur, przyjmujesz mnie z uśmiechem, ale ręce twe nie są jeszcze oczyszczone od brudnych sprawek. Nie chcę, aby mi przerywano, proszę pana, — dodał rozkazująco, — jestem tu, aby mówić, nie zaś słuchać. I proszę słuchać mnie z szacunkiem i spełnić moją wolę dokładnie. W możliwie najkrótszym czasie córka pana ma wziąć ślub w ambasadzie z moim przyjacielem, Francisem Scrymgeour, uznanym za syna brata pańskiego. Zobowiąże mnie pan mocno, ofiarując im conajmniej dziesięć tysięcy funtów w posagu. Panu zaś polecę jakąś ważną misję w Sjamie. A teraz, proszę pana odpowiedzieć mi w dwóch słowach, czy zgadza się pan na moje warunki, czy nie?
— Niech Wasza Wysokość wybaczy, — rzekł p. Vandeleur, — i pozwoli mi zadać sobie dwa pytania.
— Masz pan moje pozwolenie, — odparł książę.
— Wasza Wysokość, — podjął dyktator, — nazwała p. Scrymgeour swym przyjacielem. Proszę mi wierzyć, że gdybym wiedział o tej zaszczytnej przyjaźni, byłbym go traktował z odpowiednim szacunkiem.