Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czór gościnność tak się rozlewa jak rzeka górska, co rozbija zapory i porywa wszystko, co po drodze. Zaledwie pasterz skończył ugaszczać chudobę, otwiera na oścież wrota, a także drzwi swojej chaty, choćby nie wiadomo jaki mróz trzaskał. Wzywa i zaprasza takich gości, których przez cały rok nikt nie widuje, a jeśli nawet widuje, na pewno nikt ich nie zaprasza. Naprzód wszelaką żywocinę po lasach, po przepaściach leśnych, po skrytkach, po zakątkach, po ścieżkach, ścieżynach. Pasterz pozdrawia wszystkich głośno i tak się to zaczyna: „Na wszystkich płajach, na wszystkich płaiczkach, na wodach-zdroiczkach, na zakrętach, na przeskoczkach — Boża Dziecino, rączką zorniczną błogosław im wszystkim! Czy z niedźwiedziego rodu czy z wilczego rodu, czy z jeleniego rodu, z sarniego czy z zajęczego, ze skały czy z brodu, z lasu czy z płaju, chodźcie do nas, nie bójcie się, skorzystajcie, poliżcie, skosztujcie, napijcie się, nasyćcie.“
Czy cicho w lesie, czy trzaśnie gdzieś chrust, czy słychać kroki w śniegu, pasterz nie boi się. Czeka, powtarza trzy razy zaproszenie dla wszelkiego dychania, dla wszelkiej żywociny. Zaproszenia sięgają coraz dalej, coraz bardziej ważkie, coraz bardziej „warkie“ — ryzykowne. Pasterz wzywa dusze zmarłych, swoich i obcych. Te, które błądzą po lesie w wietrze, a nigdzie nie mogą trafić. Dusze tych, co zabici piorunami i kłodami leśnymi, tych, co zabłądzili i przepadli po puszczach, tych, co potonęli na spławach wśród powodzi. Te, za które nikt się nie modli, które nie mają dokąd pójść na Święty Wieczór.
„Ojcowie albo nieojcowie, bracia albo niebracia, pobratymi albo rozpobratymi, przybywajcie, lećcie tu do światła, do chat, bądźcie łaskawi, odpocznijcie, pokrzepcie się, ucieszcie się. My wam radzi, dla was rzucamy miód z pszenicą i z makiem.“
I zaraz furkocąc cichutko wlatują hurmą dusze do chaty. A domownicy obrzucają ściany i sufit potrawą z miodu, pszenicy i maku, aby dusze siadając gdzie zechcą mogły sobie ssać jak motyle. Potem domownicy dmuchają lekko na stół i na ławy, aby ich nie przysiąść, aby nie zgnieść żadnej duszyczki.
W końcu przychodzi najważniejsze zaproszenie. Zapewne nie każdy pasterz albo nie każdy jednakowo, bo nie każdy wie, o co chodzi, wzywa i zaprasza Cesarza Gromowego ze skalnego państwa, aby go odwiedził wraz ze swymi bojarami gromowymi, z drużyną skalną gromową: „Przyjdź, cesarzu god-