Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
POBRATYMSTWO TU I TAM

Ale nie było jeszcze zamków, ani tumów nie było. Połoniny nie obudziły się jeszcze, a pola podolskie, jak człowiek opadnięty i spętany we śnie, drzemiąc, stękały w niewoli. Spały skarby. Nie zdołały się jeszcze rozsiać.
Więc taka była dola ludzi lasowych, że po napadach i po wyprawach musieli na jakiś czas rozpraszać się, znikać. Znikali, jakby według planu, Dobosz i jego junacy po górach we wszystkich kierunkach. Jeden o drugim nie wiedział, gdzie przebywa. Gdyby nawet udało się wyprawom wojskowym z zamków węgierskich lub ze Stanisławowa przebrnąć aż na Czarnohorę, śladu by z opryszków nie zastały. I nie wiedziałyby, gdzie ich szukać. Dobosz zmieniał swoje siedziby tak, że nikt o nim nic nie wiedział. Przesiadywał pod Pisanym Kamieniem, albo na Synyciach, w jaskiniach zwanych Doboszankami, albo gdzieś daleko pod Pietrosem rodneńskim, albo w Gorganach w skałach i kryjówkach szczytu, nazwanego odtąd — po dziś dzień — Doboszanką. I w wielu, wielu innych miejscach.
Także zima gasi płomienie, zasypuje ludzi lasowych. Zmusza ich do zarycia się w zimowiki, w legowiska, podobne do niedźwiedzich. Dobosz miał też, w różnych stronach gór, kilka chat zimowych, w ukryciu wysoko wśród skał. Były one dobrze zaopatrzone w żywność. Lecz na zimę zostawała z nim tylko garstka junaków. Inni rozchodzili się po świecie. Zimowali u krewnych, u pobratymów. Lub szli na doły — także na bok węgierski lub wołoski — niby to na służbę, którą opuszczali dopiero, gdy buczki zaczęły się rozwijać. I tak podczas zimy daleko, daleko sączyły się kroplami, lub rozwiewały się jak nasienie buntu, wieści o Doboszu, o jego wyprawach, o jego zamiarach. O tym, że już nie będzie odtąd, tak jak dotychczas. Że będzie inaczej...! Wtedy też nie tylko góry całe, ale i dalekie kraje, podolskie, węgierskie i wołoskie równiny, przywalone śniegami, poznały i zaśpiewały po raz pierwszy tę pieśń o Doboszu młodziutkim.
Jak gdyby go widziały z daleka...

Tam popyd haj zełen jeńkyj
Chodit Dobosz mołodjeńkyj —
Topyrcem sy podpyraje,
Na junakiw zakłykaje. —