Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bladość marmuru piękną twarz okrywa:
I tylko jedna ta plama straszliwa,
Krew zabitego — co barwy nie mieni,
Śród téj bladości jedna się czerwieni!…
Ujął jéj rękę — drżała — już za późno! —
Tak trwożna teraz, mogłaż być tak groźną? —
Ścisnął jéj rękę — drżała — i dłoń jego
Osłabła; uczuł drżenie głosu swego.
„Gulnaro!“ — milczy — „kochana Gulnaro!“
Podniosła oczy, z bojaźnią, z niewiarą —
Wzrok jéj rozjaśniał — i jakby zemdlona
Nagle się w jego rzuciła ramiona. —
Gdyby odepchnął — on, jedna opieka! —
Byłby coś więcéj lub mniéj od człowieka.
Pozwolił zostać; — i gdyby nie ciemne
Przeczucia serca — straszne, choć tajemne —
Może w téj chwili ostatnia na ziemi
Cnotaby jego poszła za drugiemi.
Lecz przed nią nawet grzechem się nie stanie,
Jedno tak pięknych ust pocałowanie!
Piérwsze, co płochość wykradła wierności;
Jedna nagroda — tak wielkiéj miłości!

XVIII.

Brzegi swéj wyspy ujrzeli o zmroku.
Każda się skała uśmiécha ich oku!
U portu słychać zgiełk, wrzawę stłumioną,
Strażnicze ognie na swych miejscach płoną.