Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I promieniste gwiazdy życia gasi:
Choć blask ich jeszcze, jak w niéj, usta krasi!
Zda się uśmiechem zmordowane mile,
Drzemią — nim znów się uśmiechną za chwilę!… —
Lecz biała, lekka, przejrzysta zasłona,
Zadnym na piersiach tchem nieporuszona;
Lecz włos jéj długi, utrefiony, lśniący,
Martwo na śnieżnych ramionach leżący,
Co kiedyś w pasma rozwiany promienne
Wonnością wiatry napawał wiosenne;
Lecz twarz jéj blada — nieruchoma postać!…
Ona umarła! — Maż on sam tu zostać? —

XXI.

Nie pytał o nic — cóż nada pytanie?
Umarła, widzi — wié że nie powstanie. —
Miłość lat młodych, nadzieja następnych,
Źródło chwil miłych, osłoda posępnych,
Jedyna, którą między żyjącemi
Nie nienawidził, kochać mógł na ziemi:
Wszystko mu wzięte! — On zasłużył na to —
Ach! i tém srożéj czuł boleść nad stratą:
Czuł bez pociechy. — Cnota ulgę znajdzie
Tam, kędy zbrodnia ni dojrzy, ni zajdzie.
Źli, dumni, cel swój co tu założyli,
Tracąc go, wszystko tracą w jednéj chwili,
Choćby rzecz błahą — lecz wszystko co mieli! —
Któż się bez żalu z swém szczęściem rozdzieli?