Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie szczędząc względów należnych dowodu.
Ani śmiąc badać imienia lub rodu[1].
Bo taką wówczas cześć wzbudzał przychodzień,
Że choćby nawet zabójca lub zbrodzień
Przyszedł na ucztę do domu swych wrogów,
Niezapytany wyjść mógłby z ich progów.
Lecz z własnéj woli gość odkrył swe miano:
Jakób Fitz-Jakób z Snowdunu go zwano;
Dziedzic skał nagich i pastwisk obfitych,
Krwią przodków jego i mieczem nabytych.
Broniąc ich właści, ojciec poległ w boju;
On sam — Bóg widział, jak pragnął pokoju —
Za młodu jednak był nieraz zmuszony
Użyć oręża dla praw swych obrony.
Dziś z rana, w Lorda Moraja orszaku,
Goniąc za zwierzem, na rączym rumaku,
Prześcignął strzelców, i trudem znużony,
Stracił tór, konia, i zbłądził w te strony.

XXX.

Mówiąc to, wzajem myślał pokryjomu
Wybadać imię i stan panów domu.
Starsza matrona, ze słów i z pozoru,
Widać że znała ton miasta i dworu;
Helena, chociaż w wesołéj źrenicy
Jaśniał swobodny wdzięk wiejskiéj dziewicy,
Z rysów jéj, z mowy, z postaci, z ruszenia,
Znać było cechę wyższego plemienia;
Bo gdzieżby w gminie znaleźć w owym czasie,
Umysł i duszę, jaka w niéj być zda się?

  1. Górale ściśli niezmiernie w przestrzeganiu obowiązków gościnności, nie śmieli pytać gościa o jego imię lub familię, dopóki wprzód nie przyjął jakiego posiłku. Nieprzyjaźnie familijne tak między nimi zagęszczone były, że przeciwne prawidło nierazby musiało pozbawić gościa uprzejmego przyjęcia.