Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młodzi tém śmielsi, że nikt ich nie słucha,
Młodym dziewicom szeptają do ucha.
Sokoły w górze, pod sklepieniem gmachu,
Słysząc tę wrzawę i kracząc z przestrachu,
Brzęczą dzwonkami i skrzydłami biją,
Wtórując chartom, co skomlą i wyją.
Tymczasem Reńskie i Burgundzkie wino,
Z flasz w roztruchany potokami płyną;
Jeden drugiemu ochoty dodawa:
Wszędzie śmiech, żarty, pijatyka, wrzawa.

VII.

Karzeł Kranstona, jak żadnéj zręczności
Nie mijał nigdy do psoty i złości,
Widząc w téj chwili pijaną ochotę,
Rozpoczął swoję szatańską robotę.
I obiegając w krąg stołu biesiady,
To jątrzył żarty, to poduszczał zwady:
Aż wreście Konrad z Wolfszteinu, z natury
Skory do gniewu i zawsze ponury,
Dziś jeszcze bardziéj, że mu w nocy z błonia
Skradł ktoś w obozie najlepszego konia:
Słowo za słowo, uniósł się do tyla,
Że rękawicą uderzył Hunthila,
Rycerza z dumnych Ruterfordów domu:
Na słowo karła, co mu pokryjomu
Szepnął, że Hunthil wié sprawców kradzieży. —
Hom, Duglas, Howard, i inni z rycerzy,