Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Andrzejowi krew buchnęła do głowy.
Lena ze zdziwieniem przyjrzała się rękawiczce, którą naczelnik trzymał niemal przed jej nosem.
— Znalazłem ją tu w pobliżu. Szkoda byłoby tak pięknej pary.
— Istotnie ładna, ale to nie moja.
Naczelnik roześmiał się:
— Ach, te panie, tyle mają par rękawiczek, że nawet swoich nie poznają. Przecież pani tu nie przyszła bez rękawiczek?
Głos jego przybrał ostre, kanciaste kontury.
Lena niedbale rozejrzała się po pokoju i nie ruszając się z miejsca, wskazała za siebie ręką:
— Ja znam wszystkie swoje rękawiczki. Przyszłam w tych.
Na kozetce leżały jasno popielate rękawiczki z naszyciem z czerwonej skórki.
Serdelkowata figura naczelnika skurczyła się jeszcze bardziej. Jeszcze kłaniał się, jeszcze zapewniał o dyskrecji, jeszcze przepraszał za wtargnięcie. Pobieżnie obejrzał resztę mieszkania, zabrał swego podwładnego i ekskuzując się przed Dowmuntem wyniósł się wreszcie.
Andrzej miał szum w głowie i gorycz w ustach. Wyjął z kredensu konjak, wypił pół szklanki niemal duszkiem.
Lena już była ubrana. Otworzył w gabinecie okno i siadłszy przed niem wciągnął pełną piersią śweży zapach rozgrzanej w słońcu zieleni drzew.
Lena usiadła mu na kolanach, wzięła jego bezwolną dłoń w ręce i pokrywała bronzową skórę pieszczotą pocałunków.
Po dłuższej chwili odezwał się Andrzej:
— Skąd… skąd wzięłaś inne rękawiczki?
— To tej, no tej… — twojej kochanki… — Otoczyła ramieniem jego szyję i przywarła do ust.
Zdaleka, gdzieś w rogu ulicy zerwał się ochrypnięty dziecinny głosik:
— Dodaaa… nadzwyczaaa… Wykrycie nowej jaskini szpiegowskieee… Nadzwyczaaaa…