Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wuj narzekał na ciężkie czasy, na niskie ceny zboża, a wysokie robocizny, klął lichwiarzy, podatki, banki, rząd; sejm, senat i wszystko co się dało. Zakonkludował zaś wnioskiem że „przez tych radykałów i socjalistów wszystko djabli wezmą, chociaż właściwie nie mają czego brać po rządach dyktatury“.
Przy drugiej porcji zsiadłego mleka przeszedł na sprawy rodzinne, zbeształ Irę za podróż matki zagranicę i „szwędanie się po różnych riwjerach“, a odkładając sumiennie oblizaną łyżkę zakończył apodyktycznem oświadczeniem, że Irena nie ma czego siedzieć tu w tym piecu i że zabiera ją do siebie pod Kalisz.
Na skrzywienie się siostrzenicy dodał, żeby nie myślała sobie, że Borki to dziura, bo młodzieży huk, całemi nocami gramofon kręcą i krowom spać nie dają. Ciotka powiada, że to przesada, ale przecie krowa to też bydlę z nerwami i też snu potrzebuje.
Andrzej szczerze mu przytakiwał, a zwłaszcza poparł myśl „zabrania dziewuchy na trawkę“, co wzmocnił swoim autorytetem „serdecznego przyjaciela matki“.
Szlachcic na pożegnanie zauważył, że Dowmunt jest pierwszym człowiekiem w Warszawie, z którym można się dogadać i który ma dobrze w głowie.
Koniec końców stanęło na wyjeździe Iry i to zaraz jutro rano.
Wieczór spędzili na Żórawiej wśród pożegnalnych pieszczot. Wuj tymczasem siedział w teatrze, Piotr w kinie, a szofer w garażu przygotowywał Packarda do dalekiej podróży.