Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie ciekawa była bardzo, dlaczego i jak skończył się romans Andrzeja z tą kobietą, ale nie wątpiła, że to on zerwał. Przecie zrobił to dla mnie — pomyślała z dumą. Zresztą wogóle nie mogła sobie wyobrazić, by znalazła się na świecie kobieta, która dobrowolnie zechciałaby wyrzec się takiego człowieka, jak Andrzej, jak jej mąż…
Nazajutrz rano Dowmunt już był w „Adrolu“. Wśród nawału pracy znalazł jednak czas, by zatelefonować do domu. Dowiedział się, że Marta napisała list do matki i że teraz jest zajęta rozpakowywaniem kufrów. Gdy wrócił na obiad wszystko już było gotowe. Opowiedział jej, jak mu urzędnicy winszowali i składali życzenia, jakie sprawy załatwił i co zamierza na jutro. Interesowała się wszystkiem bardzo żywo.
— A cóż — zażartował — nie napisałaś swojej mamusi, że jestem tyranem?
Zarumieniła się i podała mu szczelnie zapisany arkusik.
— Przeczytaj.
— Cóż znowu, — zaprotestował, — jakżebym mógł.
— Ależ proszę, ja chcę, byś przeczytał.
— Dlaczego? — zdziwił się.
— No, bo widzisz, mnie trudno jest tobie tak wprost powiedzieć… Przeczytaj!…
Usiadł obok niej i zaczął czytać. List był cały jedną wielką pieśnią szczęścia, jednym peanem na chwałę Andrzeja, jednem spontanicznem wyznaniem miłości.
Był tak wzruszony, że nie mógł wydobyć głosu. Przytulił Martę i obsypywał ją pocałunkami.
— Moja śliczna, moja najdroższa żoneczko…
I tak zaczęło się ich wspólne życie.
Andrzej niemal całe dnie spędzał w biurze. Wieczory należały do Marty. Największą jej przyjemnością było pomaganie mężowi w rachunkach i kalkulacjach. Po niefortunnej wycieczce wilanowskiej zrazili się do zamiejskich spacerów i woleli przesiadywać w domu. Zresztą dobrze im z tem było. Wcale nie żałowali, że