Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wspomni obojętność Bielawskich dla swojej matki. Dowmunt jednak rzekł zimno:
— Daruje kuzyn, ale ja wogóle tak jestem pochłonięty pracą, że literalnie żadnych stosunków nie utrzymuję. Żyję poza życiem towarzyskiem.
Tematu tego więcej już nie poruszali, ani tym razem, ani za następnych kilku przyjazdów Dowmunta do fabryki. Do lustracji przedsiębiorstwa Andrzej zaangażował młodego prawnika Zacharewicza, dalekiego krewnego Ireny Żabianki. Był to szczupły brunecik, zawsze wyelegantowany i pomimo ciężkich warunków matrjalnych, w jakich się znajdował, wyglądający na gogusia. Z domem ciotki Żabiny nie utrzymywał żadnych stosunków. Andrzej zaś poznał go kiedyś przez Romana, który o Zacharewiczu wyrażał się z wielkiem uznaniem. Dowmunt natomiast, przyglądając się wymuskanej powierzchowności młodego awdokata, nie mógł podzielić zdania szwagra.
Oczekiwał go jednak miły zawód. Zacharewicz okazał się nieocenionym współpracownikiem, bardzo prędko orjentującym się w swem zadaniu, ostrożnym, przezornym i czujnym.
Już po tygodniu powiedział Dowmuntowi:
— Z Bielawskim jest źle. Nie mogę go nazwać uczciwym człowiekiem, a cała administracja fabryki pachnie mi grubemi szwindlami.
— Możliwe, — rzekł Dowmunt — niech pan bada dalej i nie daje po sobie poznać, że się w czemś orjentuje.
— Narazie wpadłem tylko na ślad poważnych nadużyć podatkowych. Dochody, mojem zdaniem, są trzykroć wyższe od wykazanych. Mam wrażenie, że się to skończy kryminałem.
— Serjo?
— Ręczyć za to jeszcze nie mogę, ale w ciągu miesiąca postaram się mieć niezbite dowody w ręku. W każdym razie już dziś gwarantuję, że wartość jednego udziału musi być znacznie wyższa od ceny nominalnej.