Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wagę dla uświadomienia sobie konwencjonalnej jej treści. Z nawału najróżnorodniejszych pomysłów, zastanowień, przypuszczeń, zaczęło się wyłaniać postanowienie.
Tak, musi tam pójść. Musi ją zobaczyć… musi rozwikłać tę tajemnicę.
Nie mogła się doczekać ranka.
Jak zostanie przyjęta? Na jakie upokorzenia zostanie narażona? Czego się dowie? Wreszcie — cóż sama ma powiedzieć?
Drżała jej ręka, gdy naciskała guzik dzwonka u drzwi.
— Czy zastałam panią Żegocinę?
— Owszem. — Służąca obrzuciła Martę aprobującym wzrokiem i zapytała.
— Kogo mam zameldować?
— Proszę powiedzieć, że… jedna pani w prywatnej sprawie.
— Dobrze, proszę pani.
Wprowadziła Martę do salonu i znikła wgłębi mieszkania. Marta rozejrzała się:
— Musi to być kulturalna kobieta.
Salon umeblowany z dużym smakiem, z tą spokojną elegancją, właściwą kulturalnym domom. Na stoliku obok kozetki otwarta książka. Rzuciła okiem na tytułową kartę: „Jan Kasprowicz — Księga Ubogich“.
— Ewa… Młoda? Ładna?… Jak może wyglądać? Nagle wzrok padł na konsolę kominka: w ciężkiej bronzowej ramie fotografja Andrzeja…
Przed oczyma zawirowały kolorowe płatki. Więc tak, więc nie myliła się… Za chwilę wejdzie tu… kochanka Andrzeja.
Drzwi lekko się uchyliły i w progu stanęła Ewa.
— Czem mogę pani służyć?
Marta z trudem wydobyła głos:
Chciałam panią prosić o kilka minut rozmowy.
Była blada i tak chwiała się na nogach, że Ewa czemprędzej podsunęła jej krzesło. Odrazu spostrzegła, że ta pani jest w ciąży i że jest niezwykle wzruszona: