Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaczęła sobie zdawać sprawę z wartości swego zwycięstwa.
Czy wogóle rezygnacja tej biednej nieszczęśliwej dziewczyny może być nazwana zwycięstwem? Usuwa się dla szczęścia Andrzeja… Lecz czy Andrzej będzie szczęśliwy, gdy ona odejdzie? Czy potrafi podeptać to życie przejść po niem obojętnie?
Andrzej z jego szlachetnością, z jego pogardą dla egoizmu, z jego etyką, obowiązkowością… Czy zdoła przyjąć ofiarę tej ciężarnej kobiety, której przysięgał wobec Boga i siebie?…
Może. Może potrafi. Nawet napewno, zwłaszcza, gdy ona, Ewa, wytęży wszystkie siły, by jego zdobyć… Napewno.
Ale czy będzie szczęśliwy?
Czy życie nie stanie się dla niego pasmem upokorzeń wobec siebie samego, czy nie zagryzie mu spokoju udręka niechęci do siebie, wyrzuty sumienia?…
Jakże dobrze go znała. Przecie zawsze był mężczyzną... A co mówił Michał, gdy powtarzał jej rozmowę z Andrzejem?… A on sam wreszcie, słyszała przecie, jak rozmawiając z Jankiem, powiedział: „Najważniejsze jest to, żebyś sam mógł zawsze szanować siebie, mniejsza o opinję kolegów, byleś nie potrzebował wstydzić się swego postępku przed sobą“.
Tak, tak, to Andrzej.
Uczuła nagle przerażenie. Oto trzyma w ręku jego los i los swoich tyloletnich marzeń. Może go zabrać sobie, może nareszcie pić dowoli upragnione szczęście, może nasycić się posiadaniem, wyłącznem posiadaniem swego najukochańszego, jedynego… Może!
I przypomniała ostatni list Andrzeja:
„…szczęścia nie wolno opłacać podłością…“
Zrozumiała. Zrozumiała z całą okrutną dokładnością nicość swego zwycięstwa, ujrzała przed sobą czarną przepaść, na wypełnienie której nie starczą wszystkie łzy, wszystkie lata, wszystkie cierpienia, nie starczy nawet miłość, co wpiła się w jej serce, co tak