Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Owszem, zaraz będę wiedział. Pan pozwoli legitymację.
Twarz Trylskiego oblała się purpurą.
— Do czego dochodzi rozwydrzenie policji! Jeszcze takie czasy nie nadeszły, żeby redaktor Trylski miał się w Warszawie legitymować!
Policjant zbladł i stanął na baczność.
— Najmocniej przepraszam. Nie poznałem pana redaktora. Proszę o przebaczenie.
— Ja pana zapiszę tu w notesie!
— Uprzejmie proszę o darowanie.
Dowmunt nacisnął starter i ruszyli, Trylski przymrużył oko i sapnął:
— Niech zna miłosierdzie, choć zasłużył na translokację do Pińska.
Andrzej zdziwił się. Nie wiedział, że prasa cieszy się tu taką estymą. Trylski jednak wybuchnął śmiechem i wyjaśnił, że bynajmniej, nie cała, a tylko prasa partji znajdującej się u steru władzy.
W Wilanowie kazali sobie podać zsiadłe mleko i Andrzej zaczął wypytywać redaktora o stosunki polityczne. Trylski był w dobrym humorze i o wszystkiem mówił „z plewatielnoj toczki zrenija“.
Jest źle, no, oczywiście źle, ale kto temu winien? Pewno wszyscy i ci z prawej, i ci z lewej, i ci z centrum. Pierwej byli u władzy ci, co twierdzili, że polityka to świństwo, a teraz są ci, co znajdują, że to fałszywa gra. A i jedni i drudzy zapominali dodać, że to kokosowy interes. Tylko trzeba umieć brać się do tego interesu.
— No, a nadużycia? A kupczenie przekonaniami, a korupcja?
Trylski wzruszył ramionami.
— Humanum est. Były i będą.
— A moralność, a etyka, przecież kiedyś się za to będzie ponosić odpowiedzialność?
Redaktor roześmiał się serdecznie.
— Bądźmy łagodni! Kto ma żądać sprawozdania?
— Choćby historja, choćby przyszłe pokolenia. A