Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ to kawalerskie mieszkanie!
— Chyba… chyba, że ma pan tam swoją kochankę…
Roześmiał się. Nie, kochanki tam niema, ale jest służący. Cóż on sobie pomyśli?
— Niech myśli, co chce, — uparła się. — Ja muszę napić się kawy i… i ciekawam, jak pan mieszka.
— A jeżeli ktoś zobaczy panią, wchodzącą do bramy?
— Niech zobaczy. Zresztą napewno w tym domu jest jaki fotograf, salon de beaute, czy coś w tym guście.
— Jest „Pani Zuzanna“. — poinformował Andrzej.
— Ach to pan mieszka w tym dużym domu na Żórawiej? Cudownie. Widzi pan, że wszystko pomyślnie się składa.
Piotr był uszczęśliwiony. Nareszcie miał gościa w domu i nie wysyłano go do kina. Z namaszczeniem przyrządzał kawę.
Tymczasem Irena oświadczyła, że musi umyć ręce.
Przeprowadził ją do drzwi łazienki. Wracając rozglądała się badwczo po wszystkich pokojach i zawyrokowała, że Andrzej zupełnie ładnie mieszka.
Wypiła do kawy pięć kieliszków likieru i poprosiła o papierosa.
— A wie pan — rzuciła nagle, stając tuż przed nim — dlaczego tu przyszłam?
— Przez ciekawość, sądzę.
— Nie. Przyszłam, by dokończyć tego, co zaczęłam mówić o pańskich ustach.
— Oo! — zażartował, poprawiając się w fotelu — temat wysoce zajmujący.
— Dla mnie tak. Otóż chciałam powiedzieć, że ma pan usta prowokujące, — głos jej się załamał, — usta ciągnące jak przepaść, jak magnes. Że na ich widok można oszaleć z pragnienia, że nie podobna wytrzymać, by ich nie zdobyć… wpić się… w nie… i całować, całować, ot tak!
Otoczyła jego głowę, ramieniem, odchyliła ją wtył.
— Ot tak… ot tak…
Andrzej, zaskoczony, z początku nie wiedział sam, co