Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Otóż to! — wołała Lusia — pokazuje się, że goniąc za kimś w Tatrach, nie należy zanadto się spieszyć. Panie Karolu! niech się pan cieszy, że pan nas jeszcze żywych widzi, bośmy miały mnóstwo przygód: leciałam w przepaść, umierałam z pragnienia, pioruny strzelały naokoło nas i tym podobne.
Siedliśmy do furki; ja naturalnie z Cesią, Karol z Lusią a narzeczeni razem, było ciasno ale niezmiernie miło. Opowiadaliśmy Karolowi nasze przygody, on znów szczegóły swojej gonitwy za nami; trzymałem w ręku dłoń Cesi i było nam jak w raju.
Układaliśmy przy tym na bliską przyszłość wielką wycieczkę w Tatry co najmniej na tydzień a oczy świeciły nam nadzieją nowych wrażeń i nowych przygód, które nam dotąd przyniosły tyle wzruszeń i szczęścia.